czwartek, 27 czerwca 2019




Wracając z Gór Opawskich postanowiliśmy odwiedzić Byczynę - miasto, które jawiło nam się wcześniej przejazdem i zainteresowało przez otaczające je mury obronne i wieże.
Poczytaliśmy o historii miasta i zaciekawieni zatrzymaliśmy się pod murami obronnymi. Ciekawe jest to, że ogromna część budowli jest oryginalna, nie zniszczona najazdami i wojną.

Z zewnątrz miasteczko ciągnie się dalej, natomiast cały ryneczek i kilka domów mieszkalnych są w centrum "grodu", w kawałku otoczone fosą.

Niestety - ale rynek i wszystko co znajdowało się wewnątrz murów bardzo nas zawiodło...
Budynki wyrośnięte z każdej epoki - od lat 40-tych, przez PSS Społem z wielkimi szybami, przez beton i brak stylu z lat 80-tych aż po lekką już przestarzałą "nowoczesność"... Kilka ruin z wybitymi oknami miesza się z domami mieszkalnymi.

Mury nie są zadbane, brak opisów historycznych. Wieże także wymagają ochrony. Kable ciągną się od domu do domu. 

(Gdzie był architekt zezwalający na budowę?)

Ciekawym miejscem wydawała się Karczma, która ze względów organizacyjnych była nieczynna.

Na rynku było cicho. Praktycznie nikogo nie było poza garstką turystów. Budynek rynku z wieżą nie jest otwarty w niedzielę, także turyści nie zobaczą widoku grodu z góry :(

Na szczęście była otwarta restauracja Hetmańska. I choć bezglutenowych dań nie mieli to zaserwowali pucharki lodowe które były ogromne i pyszne. Do tego fontanna przed restauracją pozwoliła na odrobinę zabawy dzieciom, więc nie było marudzenia...

Gdzieś w okolicach miasta odbywają się walki rycerskie, w stworzonym ku temu miejscu. Szkoda tylko, że sam rynek nie jest dobrze wykorzystanym miejscem, bez pomysłu na atrakcje i turystów. 


Ogólnie miejsce ciekawe jako chwilowy postój na lody i po coś do picia.

tył rynku z fosą


wieża przy wejściu od parkingu

wieża przy wejściu od parkingu - front




środa, 26 czerwca 2019



Wyjazd planowaliśmy od dłuższego czasu. Ospa przeszkodziła nam w wyjeździe na majówkę, więc przełożyliśmy to na Boże Ciało.

Zajechaliśmy do hotelu prosto z Zamku w Mosznie.

Miejsce na uboczu, jednak blisko jest sklep spożywczy i bloki mieszkalne. Hotel niewielki. Z basenem i spa, z czego dziewczyny były uradowane bardzo :)

Szefowa kuchni ustalała z nami przed przyjazdem menu (zastrzegliśmy, że część członków rodziny ma celiakię), wiec byliśmy pewni, że posiłku są bezglutenowe. Był i kotlet schabowy w bezglutenowej panierce, ryż z potrawką z indyka, rosół z bezglutenowym makaronem. A na śniadania bezglutenowe pieczywo przyniesione do naszego stolika i zawsze osobno coś słodkiego do przekąszenia :)

Obsługa przemiła, zawsze pomocna.

Zdjęć z hotelu niestety nie mam.

Mam natomiast zdjęcie z Moszczanki - oddalonej od hotelu 4 minuty spacerkiem. Z pięknie położonym barem na wodzie. Miejsce dla rybaków - za 5 zł można pożyczyć wędkę i łowić na łowisku pstrągi. Złowione rybki kupujemy, nie można wrzucać ich niestety do wody z powrotem, wiec cieszyłam się, że nic nie udało się nam złapać :)
Jak się jednak okazuje, kukurydza - którą dostaliśmy z wędką - już się przejadła pstrągom i na nią się nie łapią. Także zagorzały rybak musi mieć ze sobą robaki.

W barze można kupić napoje. Na pytanie, czy frytki są bezglutenowe - Pani zweryfikowała ich skład i po akceptacji zamówiliśmy frytki na przekąskę. Pstrągi są w panierkach, więc nie jedliśmy. Za to lemoniad wypiliśmy kilka :)

Łowisko pstrągów Moszczanka

mosty przy łowisku - dojście do Moszczanki

W sobotę 22 czerwca wybraliśmy się na Biskupią Kopę. Pogoda zapowiadała się idealna, więc z rana wzięliśmy wałówkę (kuchnia hotelowa zezwoliła na zabranie kanapek na wyjście) i przed 10-tą byliśmy na moście przy żółtym szlaku w Jarnołtówku. Przeszliśmy go w 2,5 godziny do schroniska. Niestety żółty szlak nie daje nam cudownych widoków. Za to podejście aż do schroniska nie przyprawia o zawał i dzieciaki dały radę.
Na 20 minut zatrzymaliśmy się w Schronisku pod Biskupią Kopą na kawę, herbatę, frytki, resztę prowiantu i ruszyliśmy podbić szczyt, na który podejście było już cały czas mocno pod górę.
tuż przed szczytem z wieżą

Po wejściu na szczyt wieży (mąż już zrezygnował, ja z dziewczynami weszłyśmy po schodach na samą górę) widoczność pozwalała się zachwycać okolicą.

Zdecydowaliśmy się zejść szlakiem czerwonym, który pierwotnie miał być naszym wejściem... Natomiast jego stromość i kamienistość pewnie nie pozwoliłyby ze spokojem i bez buntu dzieci wejść na szczyt Kopy... Zejście też dawało się we znaki, dziewczynki troszkę narzekały na bolące nogi... Natomiast widoki na szlaku czerwonym są o niebo piękniejsze i nagradzają cały wysiłek.
Zeszliśmy do Jarnołtówka i skończyliśmy naszą wędrówkę przy aucie przy żółtym szlaku.

zejście czerwonym szlakiem

Całe przejście zajęło nam 4,5 godziny. Pomimo spalenia mnóstwa kalorii, dziewczyny nie dały za wygraną i wieczór skończył się dwugodzinnym pływaniem na basenie w hotelu :)




wtorek, 25 czerwca 2019


To kolejna z naszych przygód, gdzie pokazujemy dziewczynkom kraj i jego walory oraz atrakcje.

Wybraliśmy się w środę wieczorem przed Bożym Ciałem. Dosyć spontanicznie, na ostatnią chwilę zaplanowaliśmy nocleg w Zamku w Mosznej. Szczęśliwym trafem były dwa pokoje połączone wspólną łazienką, wiec nie stanowiło to dla nas żadnego problemu.


Niestety droga z Warszawy do Opola pozostawia wiele do życzenia. Wydawałoby się, że miasto wojewódzkie powinno być połączone z resztą "świata" w sposób bardziej wygodny. Nie wszystkie jednak dojazdy są całe, bez dziur i wąskich asfaltów...

Zajechaliśmy do zamku dosyć późno, około 23:00.
Przywitał nas niesamowity nocny koncert ropuch z okolicznych wodnych oczek.

Standard pokoi nie był wygórowany, podłoga stara, drewniana i bardzo skrzypiąca za to dawała ten urok starego pomieszczenia. Brak luksusów rzędu hoteli 4-gwiazdkowych. Natomiast sam fakt pobytu tam, noclegu i możliwości przejścia korytarzami pozostawił u dziewczyn niesamowite wrażenia.

Po zameldowaniu się dostaliśmy wcześniej zamówione (niemalże w drodze) posiłki. Jako kolację zaserwowaliśmy sobie jagnięcinę (mąż nie umie żyć bez mięsa...) z ziemniaczkami młodymi z wody plus surówki.
Jagnięcina była bez sosu, z gwarancją, że jest posiłkiem bezglutenowym.

Śniadanie nas miło zaskoczyło. Serwowane były osobno pakowane bułki bezglutenowe 
z przekreślonym znakiem kłosa. Bułki na słodko albo ciemne z ziarnami, zamawiane specjalnie dla hotelu, skąd - nie udało nam się dowiedzieć :)

Wybór śniadania w formie bufetu dał możliwość zróżnicowanego posiłku z opcjami bez glutenu.

Po śniadaniu zwiedziliśmy piękną okolicę zamku - niesamowity ogród z aleją starych lip, gdzie zapach unosił mnie nad ziemią a chór pszczół w koronach lip był wspaniałym podkładem dla setek śpiewających ptaków. Park jest miejscem dającym ukojenie w upały, ma plac zabaw dla dzieci, dużo starych dębów i wąskie kanały wodne.
Stwierdzam, że nocleg dał nam możliwość wczesnego zwiedzenia zamku. Do godziny 13tej obeszliśmy niemalże wszystkie zakamarki. Nie zwiedzaliśmy samego zamku w środku z dwóch powodów: 1) chodziliśmy po nim będąc gośćmi hotelowymi i poznaliśmy kilka korytarzy; 2) było bardzo gorąco a przy tłumach ludzi dawało to podwójny efekt ciężkości i duszności, więc odpuściliśmy sobie. 
Kręcąc się wokół bramy zamkowej kupiliśmy dwa słoje miodu, a starsza obrazek z koniem, który wisi już nad jej łóżkiem :)
W okolicach 13tej ludzi było już tyle, że stwierdziliśmy, że czas uciekać w dalszą drogę, tą zaplanowaną ;-)

Wydaliśmy około 650 zł na nocleg w dwóch pokojach ze śniadaniem, plus podwójna nocna obiadokolacja. 
łazienka
jedna z wież zamkowych
tył

lew pilnujący tylnego wejścia :)


gdzieś w parku :)